piątek, 8 kwietnia 2011

Mam Talent nadchodzimy!

Kochane ciecie morelowe!
Oto specjalnie dla was, extra edition of nasz występ w precastingu do mam talent. Załączamy filmik z naszym profesjonalnym tańcem, w który włożyłyśmy duży wysiłek, bo ćwiczyłyśmy aż 3 dni.
Jury było oszołomione naszym talentem, już niedługo występ w telewizji, ale jeszcze negocjujemy, bo nie chcą nam torby jedne udostępnić pokoju dla vipów.

Oraz nasze pamiątkowe zdjęcia:



środa, 6 kwietnia 2011

Wspomnień Czar

Komornicy! Nadchodzimy!
Na wstępie życzymy słodkiego zółtka i zdechłego karpia!
W piątek idziemy do mam talent pokazać nasz talent, który ujawnił się w zeszły wtorek, gdy zapinałyśmy rozporek. A tak poważnie to będzie to zajedwabisty talent do tańca, który wymyślałyśmy aż 10 minut. Do piosenki "Levas Polka"- POLECAM.
Chciałyśmy wspomnieć, coś na co czekacie od lat, zamiast spać, popijając melisę z biedronki i siedząc cały dzień na demotywatorach, żeby zabić czas. Wreszcie opowiemy nasze losy, przed Wami:
KULISY SŁAWY KAMCI&MEGY- Eskluzywny wywiad Kamci and Megy, z Kamciem Durczokiem


Kamil Durczok(trzeźwy, za czystym stołem):
Witajcie Kamciu i Megy. Słyszałem, że wy są sławne?
Kamcia: No da.
Megy: No raczej(żując gumę z buta).
KD: Wasze najlepsze wspomnienie z dzieciństwa?
Kamcia: Pierwsze, jak moja siostra wepchnęła mnie w ognisko.Drugie, jak walnęła mnie huśtawką.
Megy: Ja mam same najlepsze. Ale najlepsiejsze, to jak z Sylwią M, poszłyśmy sprzedawać na halę i się nawzajem oszukiwałyśmy. A potem jak wyławiałam w kaloszach z fosy piłkę z Helenami. 
KD. WOW! Ale super! Niezły lol! Nie będę mógł spać przez tydzień! A teraz pytanie, które was zaskoczy! Wsadzę wam kaktusa między oczy! Hihi, ale ze mnie dowcipas. Wasza najlepsza akcja w szkole, którą zapamiętacie na zawsze?
Kamcia: Jak poszłam z pachołem pijana, na światowej renomy przedstawienie szkolne, "łysa śpiewaczka", po czym zniszczyłam rekwizyty i wszystkich przekonałam, że to taki jeden przydupas. Zdezorientowany łupieżca przyznał się i dobrowolnie wyjechał na Syberię. 
Megy: Pamiętam, jak chciałam rzucić gumową piłką w kozła ofiarnego z klasy, który stał przy tablicy, ale niestety piłka się odbiła i trafiła w plecy panią od biologii. Naszczęscie baba się podnieciła tą piłką, bo nigdy takiej nie widziała i szybko zaciułała ją do macicy, jak stary, zaawansowany w wąchaniu kleju cygan. I jeszcze, jak sklepikarz wszedł na lekcję i spytał która to Magda Z.bo wisi mu 5 zł, a ja na to, że jej nie ma. Biedny dziadzio kazał mi przekazać jej, żeby oddała tę fortunę. 
Kamcia: W tym miejscu pozdrawiamy panią od biologii, z którą wszystkie lekcje były przypałem.
Megy: Moją faworytką do nagrody "Nieogar Roku" jest Pani z fizyki, która na każdej lekcji powtarzała, że to było w gimnazjum. Pewnego dnia, ku swojemu i innych zdziwieniu odkryłam, że przerabiany materiał, rzeczywiście pamiętam z gimnazjum, więc krzyknęłam na całą japę: To rzeczywiście było w gimnazjum!!!, na to pani z fizyki się oburzyła i rzekła" Moi drodzy, ja lubię żarty, ale na poziomie!
KD: Ale jaja....
Kamcia&Megy: Więcej wspomnień niedługo, głównym tematem będzie nasz ulubiony przedmiot, czyli WF!!! Ki$$Ki zęby babajagi






wtorek, 29 marca 2011

Rewolucja analna


Nasze śmierdzące żelatyną kiełbachy! Witamy Was i przybywamy z nowymi przygodami. Dobrze wiemy, że płaczecie po nocach i obgryzacie paznokcie aż do łokci, bo nie możecie się doczekać kolejnego wpisu od nas. Zatem macie kochane matoły, opowieść o brzeskiej imprezie z królikiem w roli głównej.
Zaczęło się od tego, że Kamcia zaszczyciła swoją osobą Brzeg – pipidówkę na końcu świata, która miała zaszczyt wydać na świat  naszą kochaną Megy (wiemy, że macie sieczkę i siano zamiast mózgu więc oczywiście jest to przenośnia, naprawdę powiła ją jej własna , osobista mama).
Pierwszym punktem na naszej trasie była oczywiście biedronka, bo bez żarcia nie ma imprezy. Zrobiłyśmy więc skromne zakupy, trzy kilo kokosów, kiść bananów, 20 kilo mąki pszennej, garśc ryżu, mięso mielone z indyka, kurczaka, kaczki, bociana, skowronka, jagnięcia i barana, 16 paczek chipsów, paletę ciastek, a potem uznałyśmy, że nie idziemy się tam objadać więc na tych przystawkach poprzestałyśmy. Potem teleportowałyśmy się do domu Dorotki, gdzie już czekały na nas Pogorzelskie koksy. Niestety słabo się spisali, bo gdy przyszłyśmy wódka nie była jeszcze zmrożona i byłyśmy zmuszone dać każdemu szafą w łeb. Kiedo minął nam napad agresji okazało się, że w pokoju jedna osoba nie została ukarana – królik! A królik ten miał 15 metrów wzrostu, 12 szerokości, ważył 918 kg, a uszy to już w ogóle miał długie w chuj! Wtedy właśnie uznałyśmy, że jego bić nie będziemy, a królik pogardliwie obsrał się i poszedł do swojego pokoju.
W tym czasie pierwszy z naszych przydupasów, tamtego wieczora, czyli Kozioł, przyniósł nam co nieco i zabawa rozkręciła się na dobre, aż do momentu, w którym się zakręciła. A wtedy przyszedł Maciej i również przyniósł smakołyki, zatem nie było lipy. Tańcom i hulankom nie było końca, aż do momentu, gdy to się skończyły i uznałyśmy, że cel jest jeden: zaatakować Ibizę. Oczywiście w sposób zupełnie pokojowy, płacąc 5 złotych za wejście. Oczywiście nas wpuścili za darmo bo jesteśmy sławne. Jeden z ochroniarzy chciał nam nawet wylizać stopy, ale sami rozumiecie, że byłoby to w pewien sposób niestosowne. Impreza rozkręciła się w dość dziwnym kierunku, bo z głośników zamiast „Barki” zaczęły lecieć stare, dobre hity, takie jak „Jesteś szalona”, „Kij ci w ryj”, „To Karolina”, „To Stefan Zamiatacz”, „Niech żyje wolność”, „Niech nie żyje szybkość” i takie tam…  W pewnym momencie straciłyśmy siły, co było bardzo uzasadnione, zwłaszcza w przypadku Megy, która wcześniej, z nieznanych nikomu, nawet jej samej przyczyn, pobiegła do końca ulicy i z powrotem. To było łącznie jakieś 5 metrów! Wiadomo, że nikt nie przeżyłby takiego wysiłku fizycznego.  Potem uznałyśmy, że trzeba siusiu,  paciorek i spać. Nie jest potwierdzone czy wykonałyśmy to we właściwych miejscach i w odpowiednim czasie. Faktem za to jest, ze następnego ranka obudziłyśmy się piękne i pachnące jak kwiatki na łące. Wiemy, że po imprezach zazwyczaj śmierdzi  się wódą i obsranym moresem, ale to nie w naszym przypadku, bo jak powszechnie wiadomo jesteśmy na to zbyt zajebiste.
Pamiętamy o disie, pamiętamy! Ale musicie uzbroić się w cierpliwość, zacisnąć loniaki i czekać znowu na nasz odzew. Tymczasem chuj wam w dupę.
Wasze Kochane Idolki ;* 
a to nasz pachoł ze znajomymi, na imprezie

piątek, 25 marca 2011

Chodźmy na łąkę, doić komary

Nasze kochane muchomory sromotnikowe!
Dzisiaj dostąpił was podwójny zaszczyt, bo piszemy dla was wpisika razem, tj. Kamcia&Megy, więc możecie się z radości podrapać pod paznokciem.Jesteśmy błyskotliwe jak salceson, więc opiszemy wam nową porcję słitaśnych przygód. Wiemy, że ekscytujecie się naszymi przeżyciami jak murzyn żaróweczką, ponieważ waszym najciekawszym wydarzeniem w dniu jest udane spłukanie big kupy w klozecie.
Zacznimy od początku. 2 dniu temu spotkała nas niesamowita przygoda! Myjąc zęby domestosem, Megy postanowiła spojrzeć w okno w swoim nowoczesnym pokoju, żeby ujrzeć gwiazdę polarną lub pomachać zmyślonym przyjaciołom. A tam cud! Z okna pensjonatu naprzeciwko machali do nas mężni, wspaniali wikingowie. Rodem z suchej beskidzkiej. Megy z ciekawości zawołała jej służącego, aby otworzył okno i zaczęła porozumiewać się alfabetem brajla z nowo poznanymi przyjaciółmi. Zaraz zleciały się badylary z pokoju obok, bo podsłuchiwały gumową kaczką przez ścianę i bardzo chciały też zdobyć nowych przyjaciół na śmierć i życie.
Okazało się, że nasi nowi przyjaciele potrzebowali od nas hasła. Nie powiem jakiego hasła, bo nikt nie może wiedzieć, że chodziło o hasło do internetu. Megy zakrzyknęła do nich: Hak ci w smak! Pipoliny się nie zraziły i dalej próbowały przekupić Megy patyczkiem po lizaku. Całe szczęście, że Megy jest przebiegła i za tajne hasło zażądała chipsów biesiadnych za 50gr. Byłyby idealne na prezent dla Pachoła, któremu ostatnio już nie starcza paczka owsu dziennie. Po długich konwersacjach w języki uga buga, Megy i nowi koledzy doszli do porozumienia. Zawarli deal, że zajadą na rumakach pod wrota naszego królestwa i rzucimy im hasło w butelce po oleju kujawskim. Megy była takim dowcipasem, że podała im hasło: habemus papam, które oczywiście było nieprawdziwe! A to ci dowcip! Prawdziwe hasło naszej bursy, to oczywiście chuje muje dzikie węże, zaraz dla was się wypręże, ale nikt nie może wiedzieć!
Megy jako matka teresa, poczuła wyrzuty sumienia i w końcu podała hasło, za obiecane whiskey. Na następny dzień, spotkałyśmy się z kolegami elektrykami, którzy byli niezwykle inteligentni, bo używali nieznanego dialektu z Suchej Beskidzkiej. Jak tylko dali nam obiecane whiskey, poszłyśmy w cholerę. robić imprezę bez muzyki, do 23:00 i w 4 osoby!Był mega czad, nigdy w życiu nie byłam na tak czadowej imprezce. Światła, parkiet, wirujące ciała!Czegoż chcieć więcej od życia!
Sprawdziłyśmy z ciekawości cenę danej nam whiskey i okazało się, ze kosztuje tyle, co codziennie wydajemy w KFC na osobę, czyli 70 zł, ale niestety nasza radość była krótka, bo w sklepie dla najuboższych cena ta wynosi 30 zł. Tyle co wydajemy codziennie w sklepiku szkolnym na bułki z budyniem i z kruszonką i kabanosem.
Po wypiciu whiskey, otworzyłyśmy okna na oścież i wykrzykiwałyśmy trzymając parasolkę w dłoni" Gdzie są pieniądze za las" i "Ja wiem gdzieście byli, coście robili", czy też "Pioruny siarczyste, ogniste was dopadną!".
Ludzie chyba się bali, bo udawali, że nie słyszą. Była super zabawa!
To już koniec, ale nie martwcie się tępaczki! W następnym odcinku, Megy zdissuje Panią jajnik z wfu, z którą     ma potyczkę od pół roku,od kiedy nie chciała zdjąć z Kamcią butów na wfie, ale o tym kiedy indziej. JAJNIK do domu!
Kochamy was mendy kupieckie! Ten blog jest dowcipny jak taczka gnoju, ale i tak jaracie się nim jak żydy pejsem. Thats all:*
Patrzcie, tożto SZOK!!!

poniedziałek, 21 marca 2011

It's gonna be legen, wait for it! ... dary!

Nie przeczę, że tytuł nie będzie miał zupełnie nic wspólnego z treścią tej notki, ale kozacko brzmi, co nie?
Nasze kochane kreatury śmietnikowe! Przemawia do Was Wasza ukochana Kamcia-Klamcia!
Nadszedł smutny czas, dla całego narodu polskiego - po długiej i ciężkiej chorobie gardła naszej kochanej Megy, Kamcia została uziemiona w domu z powodów niezależnych. Z tych dramatycznych powodów nie miałyśmy szans w tym tygodniu niczego zaśpiewać, zatańczyć, a nawet zepsuć. Z racji tego wrócimy do niedalekiej przeszłości, kiedy to poznałyśmy morowego chłopa Sławcia.
Mniej więcej na początku tego roku przebywałyśmy w naszym służbowym mieszkaniu, którego na co dzień pilnuje nasz Pachoł. Spotkałyśmy się z niewinnym zamiarem wypicia pół litra wódki, ale jak wiadomo apetyt rośnie w miarę jedzenia, a wprost mówiąc jesteśmy po prostu żarłokami i moczymordami, z racji czego prowiant szybko się skończył. Na początku rozpętałyśmy trzecią wojnę światową, ale potem przypomniało nam się, że nie potrzebnie, bo można iść do sklepu. Pewien problem z nami jest taki, że nie lubimy chodzić zbyt daleko, znaczy nie dalej niż do lodówki, bo boimy się, że schudniemy. Mimo to się zmobilizowałysmy, Megy ubrała gustowne klapki marki Dolce&Świebodzki i udałyśmy się na łowy. Ze szczerą przykrością przyznam, że nie pamiętam dlaczego poszłyśmy do pierwszego sklepu, w pobliżu apteki, który okazał się być zamknięty, chociaż był dwudziestoczterogodzinny i monopolowy. Zostałyśmy wybite z pantałyku więc przysiadłyśmy na miękkim kamieniu i lamentując w głos, ujrzałyśmy jakiegoś podejrzanego typa, do którego oczywiście nasza mądra Magdalena musiała zgadać. Jak zawsze było to dobre posunięcie taktyczne i w ten sposób zapoznałyśmy Sławcia, który podwiózł nas do drugiego sklepu, a trzeba Wam wiedzieć, że droga do niego to nie bagatela, jakieś 20 metrów! Dowiedziałyśmy się, że nasz nowy ziom ma nie wiem ile lat, pochodzi nie wiem skąd i zawodowo jeździ glebogryzarką po chodniku. W podzięce uścisnęłyśmy mu dłoń, pozdrowiłyśmy ze szczytu Manhatanu i posłałyśmy do diabła. W sklepie było bombastycznie. Wracawszy do domu przypomniała nam się jedna z najfajniejszych zabaw z dzieciństwa - dzwonienie do domofonów i uciekanie z dzikim wrzaskiem. Oczywiście mi ucieczka szła gorzej niż Megy, która odpaliła swoje cichobiegi i przemieszczała się z prędkością światła, dwa metry nad ziemią. Ja jedynie posługując się moimi krzywymi kulasami uciekałam w pelerynie niewidce. Śmiechu było co nie miara, raz dostałyśmy harpunem, raz butem, parę razy fotelem, ale w końcu jakie życie taki rap. Po powrocie do apartamentu obejrzałyśmy poruszający film, z którego chciałabym zaczerpnąć motto na koniec dzisiejszego wpisu:
nigdy nie bierzcie z dupy do ust ;*
Pozdrawiają Was, Wasze ulubione rzepy: Megy w cichobiegach i Kamcia z dwudziestoczterogodzinnego.

piątek, 18 marca 2011

Ziemniaki z zapałkami?

Witajcie Kanalie!!!
Z tej strony wasza kochana Megy.
Dziś napadła mnie ochota policzenia słoi w drzewku szczęścia, które dostałam na komunię 7 lat temu, więc zamiast do szkoły, udałam się w kierunku domu naszego pachoła, czyli PKP. Smutno, że ominęły mnie standardowe, szkolne rozrywki typu widok stojącej przed sklepikiem szkolnym Kamci,z cieknącą stróżką
śliny na brodzie,  czy też rozmowy egzystencjalne ze szkolnymi sprzątaczkami, ale co tam. Raz się żyje.

Idąc w kierunku ławek na peronie, dostrzegłam prawie idealne miejsce.Nie bylo ani oplute, ani obrzygane, ani nie leżał na nim żaden mietek żul, ani nie siedziały gołębie i nie robiły kupy.Było na nim tylko trochę dziwnej mazi, ale co tam. Usiadłam więc i odrazu zaczęłam obserwować bardzo podejrzaną Lochę, wyglądającą jak sponiewierany nieprzeczyszczoną rurą kotlet mielony babci Jadzi. Miała na sobie prześliczny, niebieski, rozpięty polarek,kolekcja jesienna Purchawsky&Żulowsky, była bez stanika,( niegodziwa bezwstydnica) oraz spodnie dresowe, najmodniejszy fason. Na początku zachowywała się w miarę normalnie- ciągle wybuchała śmiechem, z niewiadomych powodów i gadała coś pod nosem do siebie. To jeszcze do zaakceptowania. Następnie wydarła się " ZIEMNIAKI Z ZAPAŁKAMI" i wybuchnęła śmiechem na cały baton.Później ściągnęła swojego fioletowego cichobiega i zaczęła skakać, co wywołało śmieszny widok, biorąc pod uwage jej brak stanika.Świszczało i gwiżdżało! Wykrzykiwała przy tym zdania typu:" Kur**, hahaha, trzeba przykleić! No dziadostwo hahahaha(conajmniej minuta śmiechu), takie buty!"
Bardzo chętnie poobserwowałabym dłużej tę niedoszłą córkę Piotrusia Pana,ale przyjechal mój pociąg. Całe szczęście, że mogłam z okna oglądać dalsze poczynania tej andaluzyjskiej bumelantki z Nibylandii. Wyciągała co chwila ze swojej trendy foliowej reklamówki jakieś szmaty, wytrzepywała je po pięć razy, smarkała w nie i starannie układała w kosteczkę na dworcowej ławeczce. Wyciąga kolejny raz, patrzę, a to MAJTKI, rozmiar, na oko XXXXXL, kolor lekkoróżowy. Nic mnie już nie dziwi, od kiedy przeczytałam w Fakcie, że żaby wyciągnęły z alkoholizmu pana Mietka z Alfonsowa Małego, ale ciekawe po co smarkać we własne gacie.
Jak już jesteśmy przy dziwnych osobnikach, to moim ulubionym jest Pan,rozmawiający z własnym pieskiem. Spacerują sobie często po brzeskim parku, ale o nich innym razem. Opowiem też o Małyszu, znanym takze jako Norek i o paru innych brzeskich świrach, dzięki którym nasze ulice są takie nieprzewidywalne i ciekawe!
Ale narazie lecę myć naczynia w rękawicach bokserskich!Wiem, że czekacie z niecierpliwością, na kolejne wieści od nas, dlatego pocałujcie misia w dupkę, cmok w krok, wasze rzepki :*


środa, 16 marca 2011

W poszukiwaniu zaginionej Dziungwy

Szanowne Kloaki ;*;*
 Tu Kamciunia, wasza idolka rimcimcimcim dałabymcim!
Zapytałabym co u Was, ale wszyscy dobrze wiemy, że to nikogo nie obchodzi. Dlatego aby urozmaicić Wasze życie dzisiaj mamy parę historii o tym, jak oceniamy ludzi i bonusik, o Marku, przybyszu z nikąd. Ocenianie jest zabawą tyle samo przyjemną co pożyteczną ; każdy bazyl dowie się, co myślą o nim gwiazdy spalonego teatru (czyli Megy z Kamcią, o naszej karierze medialnej innym razem). Jej rozkwit przypadł na pewną imprezę jednej z wrocławskich wyższych uczelni. Nazwy klubu tradycyjnie nie podamy, ale może rozpoznacie na zdjęciach. Podobno wpuszczają tam tylko najlepsze dupcie w mieście, dlatego przy niektórych okazach trzeba zasłaniać oczy, żeby nie bolało. Idealne miejsce, żeby co nieco pooceniać. Nie wiecie jeszcze łyse chucie, na czym to polega, a więc: podchodzi się do kolesia i stojąc pół metra od niego (a najlepiej jeszcze bliżej, żeby było dyskretnie), wydaje ocenę urody w skali od 1 do 10. U nas jeszcze żaden nie wyszedł poza 4. Stosowne będzie też uzasadnienie, np.3 bo stary ,2 za ryj i  4 bo nie widać mordy. Równie fajnie jest, gdy spotka się jakiegoś gagatka, trochę bardziej ogarniętego, który spyta: 2 na ile?A gdy się dowie, że na 10 odpowie jak prawdziwy dżentelmen SPIERDA*****;. Zaprawdę, dla takich chwil i warto żyć! ;Przy okazji pozdrawiamy naszego japońskiego kolegę, który pożyczył nam dwa złote. Bóg Ci to w dzieciach wynagrodzi!Oby tylko nie za dużo.
Bonusik o Marku ;Pewnego dnia, w środku nocy, zabrałyśmy naszego Pachoła do KFC, żeby zobaczył kawałek świata i raz w życiu powąchał sobie zapach jedzenia, które jeszcze nie zgniło.Jednak musiałyśmy siedzieć koło drzwi do łazienki, bo nasz Dzikusek tylko w takim otoczeniu czuje się bezpiecznie. Siedziałyśmy i pierdziałyśmy w stołki, aż Megy zawołała CZEŚĆ do podejrzanego osobnika, dziwnie przypominającego Włóczykija, który od dłuższego czasu jechał na mocnym kwasie. Dzisiaj podejrzewamy, że był tajnym agentem z Kaczogrodu, ale pewności nie mamy. Specyficzny osobnik podjął temat pytając :czy my się znamy? i wyciągając powoli maczetę, aby w razie czego przyjebać. Nasza rezolutna rzepa uspokoiła go, twierdząc, że coś jej się pomyliło i upewniła się czy aby na pewno nie jest Markiem. Nie był. I na pewno się nie znali. Potem nasz Włóczykij zaszył się w kącie pod oknem, wciągnął kilogram koksu, obgadał nas sam ze sobą i spuścił się za okno po sznurze z prześcieradeł. Zajebiście, nie? Nie krepujcie się i komentujcie, wiemy że nas lubicie :*
Oto foteczka osobnika, który uzyskał od nas najwyższą notę, a nastepnie nasza foteczka, żeby każdy zazdrościł.Znów śledzili nas paparazzi, ale pozwoliłyśmy im zrobić tylko jedną fotę. Ki$$KI FOR ALL:*